KRONIKA Lwt 2018- dzień 10.

Dzień dziesiąty.

         Upał. Żar lał się z nieba. To dobrze. Nam nie przeszkadzał. Nam było gorąco z innego powodu. Nadmiar etiud sprawił, że nie zdążyliśmy dzisiaj nawet połowy podczyścić. Czułem się jak pszczoła w ulu. Pokaz za pokazem. Wymyślanie nowych dźwięków, a gdzie światła, dym.

         Dzisiaj skupiliśmy się na etiudach dźwiękowych z materiałami. Są wspaniałe. Kosztowały trochę wysiłku, ale pod czujnym okiem Pani Ewy i wrażliwym uchem Pana Rafała nabierały z każdą chwilą szlachetności i lekkości.

         Mam nadzieję, że etiuda pszczela, która po dzisiejszej próbie się rozleciała, wróci do czasów dawnej świetności i kwiatki znowu ładnie rozkwitną. Już my się o to postaramy. Dzwoniła nawet w tej sprawie Królowa. Elżbieta? Czy to możliwe? Taka zbieżność imion?

         Premierę w dniu dzisiejszym miały etiudy tekstowe. „Alarm” i „Piekarnia”.  Chyba będziemy potrzebować trzech pokazów, żeby to wszystko, co wam przyszło do głowy pokazać. Aż mnie głowa rozbolała, kiedy o tym pomyślałem. A podobno od przybytku głowa nie boli.

         Nie będę nikogo zachęcał, do przyjścia na finał Lata w teatrze. Kto nie przyjdzie, straci jedyną w roku szansę zobaczyć tornado na scenie. Co ja mówię. Tsunami co najmniej. I inne żywioły, te groźne i miej groźne. Pojawią się też miłe momenty. Chwilami. Zobaczycie sami.

Pozdrawiam.

Do jutra.

Galeria zdjęć: